W czwartek 10 października wieczorem nasza pomoc dotarł do Mikołajewa nad Morzem Czarnym (Миколаїв).

Był to pierwszy transport, który oficjalnie zorganizowała nasza fundacja. Jak wcześniej pisaliśmy sporo czasu zajęło nam przygotowanie koniecznych dokumentów, które wymagane sa zarówno po polskiej, jak i ukraińskiej stronie granicy. Dzięki pomocy partnerskiej organizacji z Mikołajewa okazało się, że wszystko było na tip-top i bez przeszkód wjechaliśmy do Ukrainy. Droga przebiegła bez zakłóceń, ale ponieważ jest to od granicy jest to ponad 900 km, zajęło nam ona cały dzień . Do celu dojechaliśmy o dziesiątej wieczorem. Powitał nas sygnał alarmu bombowego, który jednak wraz z mieszkańcami Mikołajewa zignorowaliśmy. Po prostu nie da się żyć w ciągłym zagrożeniu, więc do takich sytuacji się przywyka i stara się wieść w miare normalne życie.

Nocleg zapewniła nam w swoim mieszkaniu Ludmiła Iwanowna, szefowa asocjacji „Мир через духовне відродження” z którą wspołpracujemy. W piątek rano pojechaliśmy do jej biura, gdzie lokalni wolontariusze wyładowali naszą pomoc. Obecne ukraińskie przepisy związane z otrzymywaną z zagranicy pomocą wymagają bowiem sprawdzenie przed odpowiedni urząd, czy wszystko co zostało zadeklarowane na granicy dotarło do zadeklarowanego beneficjenta. Dopiero po dokonanej przez odpowiedni urząd kontroli będą one mogły trafić do osób i instytucji dla których są przeznaczone. Następnie pojechaliśmy na spotkanie drugiego po Ludmile Iwanownej członka zarządu asocjacji, Serhija Anatolewicza. Jest on głównym udziałowcem i dyrektorem doskonale funkcjonującej fabryki urządzeń klimatyzacyjnych. Będącej już dwukrotnie celem balistycznych ataków wroga, co nie przeszkadza w ciągłym jej funkcjonowaniu. Spotkanie z Serhijem Anatolewiczem opiszemy w osobnym wpisie. Jego energia, nietuzinkowość sprawia, że nie da się go zawrzeć w krótkiej wzmiance.

Potem przyszedł czas na zwiedzanie miasta, chociaż lepiej byłoby napisać: oglądanie zniszczeń dokonanych przez raszystów. Naszym gospodarzom bardzo zależało, żebyśmy zobaczyli co z ich miastem zrobili okupanci. Opowiadali nam o dniach, kiedy armia wroga podeszła pod samo miasto, jak wóczas wyglądało ich życie. Przy tej okazji przeszliśmy Aleją Sławy, czyli wzdłuż zdjeć poległych mieszkańców. Zawsze jestem nimi głęboko poruszony, szczególnie, że oprowadzający mnie ukraińscy przyjaciele przy poszczególnych portetach mówią „O, tego znałem, świetny gość”, albo „Z tym chodziłem do klasy”, „Tego spotykałem na imprezach”. Po obejrzeniu miasta pojechaliśmy w stronę Chersonia, żeby zobaczyć zniszczenia, jakich dokonała rosja w okupowanych wsiach. Zajechaliśmy również do jednej z mniej zniszczonych, gdzie grupa kobiet mieszka w zachowanym domu i całe dnie wyplata siatki maskujące. Nasza mikołajewska asocjacja pomaga im materialnie. Zostaliśmy poczęstowani arbuzami, które z okolic Chersonia przywieźli żołnierze je odbierający.

Ostatnim punktem oficjalnego programu było spotkanie z trzecim człokiem zarządu, Rustamdżanem Szamsedinowiczem, miejskim radnym, blisko współpracującym z ukraińską armią. Ujęło nas jego bardzo konkrektne podejście do kwestii współpracy, jak również pełne zrozumienie konieczności jej transparentności, szczególnie w kwestii przekazywaniu pomocy. Na sam koniec dnia, już po zmierzchu poszliśmy z Krzysztofem na spacer po promenadzie nad Południowym Buhem, gdzie na chwilę mogliśmy zapomnieć o wojnie. Korzystając z ostatniego ciepłego wieczoru przechadzały się po nim pary, chłopaki szalały na rowerach, a w małych kawiarniach ludzie kupowali kawę na wynos. Wieczorem znów zawyły syreny, ale my zgodnie z rytmem życia tego miasta, nie przejmując się nim zasnęliśmy, żeby nabrać sił przed powrotną podróżą. Tej nocy w Mikołajewie było rzeczywiście spokojnie, rakiety uderzyły w porcie pobliskiej Odesy.

no images were found